Ani sie czlowiek nie obejrzal a tu juz zlecialo kilka miesiecy.
Kolejne lato powoli odchodzi w niebyt i juz jestesmy w nowym sezonie mysliwskim.
Oczywiscie po drodze zaliczylismy kilka przygod typowych dla ludzi mieszkajacych w tajdze.
Jakos tak pod koniec maja bedac cala rodzina w drodze do miasta zauwazylem na jezdni jakies rozjechane zwierzatko i drugie zywe kolo niego.
Z uwagi na predkosc samochodu wzialem je za mala kaczke i dzieci natychmiast postanowily te kaczke przygarnac.
Po zawroceniu i dojechaniu na miejsce okazalo sie, ze to jednak nie kaczka tylko malenki gronostaj, ktory wiernie trwal przy swojej rozjechanej mamie.
Byl zbyt maly zeby poradzic sobie samodzielnie wiec jego jedyna szansa na dalsze zycie bylismy w tym momencie jedynie my.
Dolaczyl wiec ten maluch do naszej lesnej rodziny.
W miescie kupilismy mu puszeczke najlepszego kociego zarcia i maluszek zajadal sie nim ze smakiem.
Od tej pory nasz domowy kocur wziag go na swoje zaprowiantowanie ale zwazywszy na rozmiary gronostaja nie zauwazylismy zeby go to jakos specjalnie uwieralo.
Gronostaj rosl jak na drozdzach i okazal sie wspanialym kompanem, skorym do zabaw i przeroznych harcow.
Zrobilem mu duza klatke z siatki i dostal tam wiele zabawek umilajacych mu czas niewoli.
Jednak najbardziej lubial on ganiac po domu i bawic sie z nami.
Byl u nas 3 miesiace i zastanawialismy sie co dalej z nim zrobic.
Problem z gronostajami jest tego rodzaju, ze sa to zwierzatka o bardzo bogatym zyciu wewnetrznym.
Zle znosza trzymanie w klatce. Nasz, pozostawiony samemu potrafil godzinami krecic sie w takim duzym kolowrotku ale widac bylo, ze bardzo chce na zewnetrz.
Z bolem serca zawiezlismy go cala rodzina na drugi koniec mojego obwodu lowieckiego, z dala od moich budek legowych i tam zwrocilismy mu wolnosc.
Oczywiscie zostalem zobowiazany do zaprzestania polowania na gronostaje, i nie maja wyboru musialem sie na to zgodzic, no powiedzmy na rok.
To oczywiscie nie koniec przygod ze zwierzakami bo nie dalej jak miesiac temu moja zona bedac w drodze do miasta zauwazyla na jezdni kaczke krzyzowke, ktora wydala jej sie dziwnie zachowywac. Malzonka zawrocila i okazalo sie, ze ta kaczka zostala potracona przez jakis samochod i siedziala ogluszona na srodku jezdni.
Jak ja obejrzalem w domu to uznalem, ze nie ma ona szans przezycia bo choc nie wydawala sie polamana to mocno oberwala w glowe i miala tam skore rozcieta do kosci, poza tym z oczodolow lecialo jej osocze i krwawila nosem.
Zona jednak nie dala mi dobic tej kaczki i zakomunikowala nam, ze ja uratuje.
Jakiez bylo nasze zdziwienie gdy po paru dniach zabiegow kaczka zaczela wracac do zywych.
Po 10 dniach w rekach mojej malzonki kaczka poczula sie juz tak dobrze, ze zaczela nam fruwac po domu.
Dzieci zaczely wiec wyprowadzac te kaczke na sznurku na dwor do takiej malej sadzawki za domem zeby sobie tam poplywala i pojadla wodorostow.
W trakcie jednej z takich wycieczek niestety sznureczek spadl z nogi kaczki a ta nie baczac na protesty i placze dzieci natychmiast wzbila sie w powietrze i obrala kurs na rzeke, ktore plynie sobie w odleglosci 300m od naszego domu.
Pojechalismy zaraz samochodem na tamtem brzeg i przez lornetki ogladalismy wode ale bylo tam duzo kaczek i oczywiscie nie ustalilismy, ktora jest nasza.
Ale jesli ktos z kolegow upoluje kaczke, ktora na glowie bedzie miala zaleczone glebokie rozciecie zabarwione fioletem gencjanowym to jest to wlasnie kaczka uratowana przez moja zone.
Oczywiscie tak jak w przypadku gronostaja rodzina natychmiast chciala na mnie wymusic moratorium na polowanie na kaczki ale tym razem zgodzilem sie nie strzelac jedynie do samic krzyzowek.
Co sie tyczy kaczek to okazalo sie, ze praktycznie wszystkie budki legowe, ktore im w tym roku przygotowalem byly przez nie zajete.
Jedynie 2 budki byly puste i to prawdopodobnie przez ich zbyt slaba widocznosc.
Bede musial przez zima wybrac sie do nich i powycinac brzozki, ktore je przyslaniaja. Zima, kiedy nie mialy one lisci te budki byly bez problemu widoczne z zalewu ale jak sie zazielenilo to faktycznie kaczki mogly ich zwyczajnie nie zauwazyc.
Jesli chodzi o kwestie broni to przez te kilka miesiecy tez sie u mnie nieco zmienilo.
Przede wszystkim zakupilem wreszcie do T1x celownik Vortex Tactical 4-16x44.
Do celownika zakupilem jednoczesciowy montaz Spuhr o skosie 20 MOA bo szyne Contessa mialem bez skosu.
W zwiazku z tym, ze celownik podskoczyl mi teraz w gore w stosunku do poprzedniego to musialem albo zmienic osade albo te oryginalna wyposazyc w bake.
Jako, ze oryginalna, do celow mysliwskiech mi w zupelnosci odpowiada to zakupilem do niej bake od naszego lokalnego wytworcy z Kalixu.
Teraz moge juz smialo przyznac, ze moja mielkaszka znajduje sie w docelowej konfiguracji.
Zyskujac wreszcie mozliwosc wygodnej i szybkiej regulacji wiezami celownika cwiczylem z dziecmi strzelanie na roznych dystansach do 300 m.
Zasadniczo wyglada to tak, ze maksymalny, efektywny zasieg strzalu do celu wielkosc stojacej na ziemi kaczki, z amunicji CCI MiniMag wynosi 200m.
Gdy kaczka siedzi na wodzie to jest wtedy do polowy zanurzona i w takim wypadku zasieg efektywny ulega skroceniu do okolo 130m.
Co sie tyczy strzelania do tarczy z tej amunicji to praktyczne skupienia jakie sa realne do uzyskania w seriach 15 strzalowych wynosza:
- lekko ponad 1 MOA na 100m
- okolo 2 MOA na 200.
- okolo 3,55 MOA na 300m.
Prawdopodobnie kombinujac z inna amunicja i sortujac naboje mozna uzyskiwac ciasniejsze grupy ale jako, ze dla mnie ten karabin jest moim podstawowym narzedziem mysliwskim to interesuje mnie naboj mozliwie szybki a te 0,3 MOA w te czy w tamta nie jest juz dla mnie tak bardzo istotne.
Niedawno wykonalem takze testy strzelan na 300m w duzym deszczu aby sie przekonac czy takie strzelania maja jakis ses.
Pierwsze 5 strzalow w gornym prawym rogu to wstrzelanie sie w tarcze dla aktualnych warunkow meteorologicznych.
Dalej po korekcie, 13 strzalow w ocenianym polu tarczy F-class 300m i 2 odskoki poza pole oceniane.
Te strzaly byly oddane kiedy deszcz nie padal.
Jak sie juz porzadnie rozpadalo to strzelilem jeszcze 10 razy i te pociski zostaly zbite przez deszcz w dol tarczy i nieco poza nia.
Wynik skupienia dla pogody bez deszczu jest typowy 3,55 MOA a z doswiadczenia wynika, ze z tego naboju strzelanie w deszczu na tak znaczna odleglosc mija sie z sesem bo rezultaty sa wtedy bardzo slabe.
Korzystam wlasnie z otwarcia sezonu na ptactwo wodne i lesne i wlocze sie czesto po tajdze z moja mielkaszka.
Musze po raz kolejny przyznac, ze polowanie z mielkaszka sprawia mi najwiecej frajdy.
Wczesniej jak jej nie mialem to najbardziej lubilem wloczyc sie po tajdze z moja kurkowa dubeltowka ale trzeba obiektywnie stwierdzic, ze takie polowanie to jedynie na jeden strzal albo na szybkiego dubelta o ile byla taka konfiguracja.
Po strzale juz spokojnie moglem sie zbierac do domu bo i tak cale ptactwo w promieniu 2, 3 kilometrow poderwalo sie do lotu i juz tego samego dnia na to miejsce nie wracalo.
Z mielkaszka to zupelnie inna jakosc.
Rzadko ktory ptak zareaguje na jej cichy strzal, w praktyce moge na jedym jeziorku strzelic nawet i kilka kaczek.
A takich jeziorek srodlesnych o powierzchni okolo hektara mam na swoim terenie kilkanascie.
Mielkaszka jest w takich warunkach najlepszym z mozliwych wyborem. Moim zdaniem zadna inna bron nie moze sie z nia w tych warunkach rownac.
Jesli chodzi o polowanie na moim zalewie to sytuacja nie jest juz tak rozowa jak na srodlesnych jeziorkach.
Na jeziorkach bowiem nie ma dla mnie znaczenia z ktorej strony wieje wiatr, i tak moge dojsc w kazde miejsce gdzie wiatr zepchnie strzelone kaczki.
Na zalewie musze sie zawsze ustawiac z polowaniem na brzegu, ktory jest aktualnie pod wiatr zeby zebrac upolowane kaczki, no chyba, ze chce isc po lodke ale to czesto jest malo praktyczne rozwiazanie.
Jednak pomimo tych drobnych mankamentow uwazam malokalibrowy karabinek za absolutnie najmilszego kompana moich wypraw w tajge.